Koty są zwierzętami bardzo terytorialnymi. Do tego stopnia, że nawet utarło się przekonanie, jakoby przywiązywały się do miejsca, a nie do ludzi. Jest to oczywiście gruba nadinterpretacja, bo zdecydowana większość kotów przywiązuje się do swoich ludzi.
Z resztą spójrzmy na to od tej strony: ja też bronię mojego mieszkania przed intruzami (nieważne, czy to złodziej, świadek Jehowy czy teściowa ? intruz to intruz 😉 ). Bronię sypialni przed gratami mojego męża, a on przedpokoju przed zalewem moich butów. Czy to znaczy, że kochamy mieszkanie, a nie siebie nawzajem? Nie, po prostu każde z nas ma swoje wymagania odnośnie terytorium. I biada temu, kto te wymagania zignoruje!
Podobnie sprawa ma się z kotami. Koci terytorializm to fakt, którego nie można ignorować. Ani w naturze, ani w mieszkaniu. Najłatwiej zaobserwować to podczas wprowadzania do domu nowego zwierzęcia (zwłaszcza kolejnego kota). Rzadko kiedy zdarza się, żeby kot-rezydent (czyli ten, który był w domu pierwszy) od razu powitał ?nowego? z otwartymi ramionami. Wpuszczenie do mieszkania nowego kota na hurra, bez żadnego okresu przejściowego, najczęściej pociąga za sobą problemy.
Dlaczego? Czy to aby nie przesada?
Nie, nie przesadzam. Wyjaśnię to na przykładzie. Kocie terytorium uznajmy za odpowiednik Twojego mieszkania. Wyobraź sobie, że nagle przychodzi do Ciebie zarządca nieruchomości, dzielnicowy albo ktokolwiek inny. Przyprowadza ze sobą obcą osobę z tobołami i oznajmia, że od dziś ten ktoś mieszka u Ciebie. Nagle z kompletnie obcą osobą musisz dzielić kuchnię, łazienkę i w ogóle całą przestrzeń życiową. Bez żadnego uprzedzenia. Co czujesz?
Ale nawet jeśli mieszkasz w 200 m2 mieszkaniu albo dużym domu, to gdy wprowadzasz do niego nowego Mruczka, terytorium kota-rezydenta kurczy się o połowę. Im mniejsze mieszkanie/dom, tym boleśniej rezydent odczuje tę zmianę. Przecież Ty też inaczej zareagowałbyś na nowego lokatora mieszkając w Wersalu, a inaczej ? w kawalerce.
Dlatego jeśli nie zapoznamy ze sobą kotów w odpowiedni, koci sposób, to możemy się spodziewać kociej wojny. Mogą to być działania zbrojne ? wtedy na porządku dziennym są bójki, zastraszanie, ograniczanie dostępu do jedzenia albo kuwety. Jest to brutalne, ale przynajmniej daje opiekunowi jasny sygnał, że koty się nie lubią. Gorzej, gdy koteły wybierają wariant drugi, czyli zimną wojnę. Wtedy zaczyna się np. znaczenie terytorium (?Hej, nie zbliżaj się do tego fotela! Obsikałem go, więc jest mój!?) albo przemoc psychiczna, która może się objawiać problemami zdrowotnymi lub behawioralnymi u przynajmniej jednego z kotów.
Takie zwierzę może zwyczajnie pochorować się ze stresu. Działa tu ten sam mechanizm, co u ludzi ? długotrwały stres prowadzi do obniżenia odporności oraz chorób psychosomatycznych. Inny wariant to agresja, która może narastać w ciągle atakowanym kocie. Jeśli nie znajdzie ona ujścia w walce, to zwierzę będzie próbowało ?upuścić sobie pary? w inny sposób. Na przykład wyżywając się na sprzętach, innych zwierzętach albo ludziach. Najgorsze w tym wariancie jest to, że opiekun takiego kota rzadko pomyśli ?O kurczę, może gdzieś popełniłem błąd??. Nie, najczęściej człowieki nie potrafią odczytywać kocich sygnałów. Uznają więc, że kot jest złośliwy albo nie lubi ludzi. Karzą zwierzaka, a gdy karanie nie przynosi skutku (nigdy nie przynosi, czasem co najwyżej maskuje problem), pozbywają się go.
Tylko czy aby na pewno to kot tutaj zawinił??
Na szczęście można uniknąć tego przykrego scenariusza. I nie trzeba przy tym rezygnować z przygarnięcia nowego kota/kotów. Kluczem do domu pełnego szczęśliwych kotów jest mądre przeprowadzenie dokocenia (czyli wprowadzenia nowego kota do domu). Należy zastosować się do kilku zasad kociego savoir vivre: zwiększenia ilości kocich zasobów i terytorium, zapewnieniu przynajmniej dwóch dróg ucieczki, nie zmuszania kotów do ciągłego przebywania w swoim towarzystwie. Obszernie opisałam to w artykule „Socjalizacja z izolacją to nie wszystko”.
Warto też pamiętać o zastosowaniu tzw. socjalizacji z izolacją. Chodzi tutaj o odpowiednie zapoznanie ze sobą kotów ? rezydenta i ?nowego?. Socjalizację kotów zaczynamy od odizolowania nowego kota, czyli umieszczenia go w osobnym, zamkniętym pomieszczeniu. Następnie stopniowo zapoznajemy każdego kota z zapachem tego drugiego, później z widokiem, a dopiero na końcu pozwalamy, by koty spędzały razem czas w jednym pomieszczeniu.
Cały proces opisałam szczegółowo w artykule ?Socjalizacja z izolacją czyli jak zapoznawać koty? . Jeśli myślisz o dokoceniu, to koniecznie zapoznaj się z obydwoma podlinkowanymi tekstami. Oszczędzisz masy stresu sobie i ? przede wszystkim ? zwierzakom. A jeśli chcesz podejrzeć, jakie błędy popełniłam ja podczas wprowadzania do domu nowego kota, zerknij na tekst „Uważaj na pułapki przy dokoceniu!”.
Pochwal się też w komentarzach, czy planujesz powiększenie stadka. A może już masz kilka kotów? Jak je ze sobą zapoznałeś?
Dzien dobry. My niestety popełniliśmy błąd wprowadzając drugiego kota niecierpliwie i „na hurra”. Nasza Inka miała wtedy 10 miesiecy, nowy towarzysz mial ok 2 lat, został wzięty z DT, gdzie dobrze dogadywał się z innymi kotami i nie był sklonny do dominacji. Efekt – tak jak to opisano w artykule, przy czym u nas jest połączenie zimnej wojny i otwartej walki. Maciek z racji sporych rozmiarów terroryzuje drobną Inkę, przy czym czasem ją atakuje i przegania z sofy, kuwety, drapaka, a czasem potrafią ładnie się bawić w ganianego. Jednak Inka stała sie lękliwa i nieufna, rzadko chce się bawić z nami. Pytanie, czy ten błąd da się naprawić ???
Pani Katarzyno, większość błędów da się naprawić 🙂 Na pewno warto walczyć o dobre samopoczucie obydwu kotów. Głównym (ale niekoniecznie jedynym) problemem może być właśnie złe przeprowadzenie socjalizacji kotów. Skoro Maciek terroryzuje Inkę, to mogą Państwo zacząć od przeprowadzenia socjalizacji z izolacją. Sam proces szczegółowo opisany jest w tym artykule: http://blog.catmaster.pl/socjalizacja-z-izolacja/
Proszę przy tym pamiętać, że taka wtórna socjalizacja (bo przeprowadzana u kotów, które już się znają i współdzielą terytorium) może potrwać dużo dłużej, niż socjalizacja „pierwotna” (czyli ta robiona na wstępie, zanim koty się poznają). Może to być kwestia nawet wielu tygodni, ale warto to przetrwać.
Czasem zdarza się tak, że dwa koty po prostu nigdy się nie polubią – zupełnie jak dwoje ludzi. I zawsze należy mieć to z tyłu głowy. Pani opis sytuacji sugeruje, że problem leży w zbyt szybkim zapoznaniu kotów. Ale pamiętajmy, że nie sposób dobrze ocenić sytuacji po jednym komentarzu w internecie.
Dlatego najbezpieczniejszą (ale i droższą) opcją jest zawsze konsultacja z dyplomowanym behawiorystą. Taka osoba musi przyjść do Państwa do domu, poobserwować zachowanie obydwu kotów i zebrać od Państwa szczegółowy wywiad. Dopiero mając pełny ogląd sytuacji będzie w stanie zaproponować konkretne działania. Sama jestem dopiero w trakcie nabywania uprawnień, tak więc nie udzielam konsultacji. Natomiast jeśli będzie Pani zainteresowana taką opcją, mogę podać kontakt do behawiorysty godnego polecenia.
Oczywiście nie naciskam na żadne z tych działań. Po prostu wyliczam dostępne opcje 🙂 Ostateczny wybór zawsze należy do opiekunów kota.